Asset Publisher
Puttkamerowie z pałacu w Kamieniu
Puttkamerowie z pałacu w Kamieniu
Na terenie leśnictwa Międzybórz, w okolicy wsi Kamień znajdował się niegdyś pałac myśliwski. Choć są osoby pamiętające ten budynek, to nikt już nie sięga pamięcią do czasów jego świetności. O istnieniu pałacu przypominają dziś tylko resztki ogrodzenia i tajemniczy dotąd grobowiec. Kim byli ludzie, którzy tu mieszkali i jaki spotkał ich los?
Rodzina Puttkamerów wywodziła się z Pomorza. Jej śląska odnoga miała swoją główną siedzibę w Siekierowicach (niem. Schickerwitz) koło Dobroszyc. W XVII w. król pruski Fryderyk Wielki podarował Siekierowice i majątek leśny Kamień (niem. Steine, Polnisch Steine, 1902- Schön Steine) generałowi von Puttkamer za zasługi w wojnie siedmioletniej.
Pałac myśliwski w Kamieniu został wybudowany w pierwszej połowie XIX wieku jako rodzinna rezydencja. Majątek odziedziczył po ojcu Agathonie (1824-1892) jego syn Wolfgang (1856-1929), który poślubił Adelaide Schack (1857-1922), utalentowaną malarkę, rzeźbiarkę i pisarkę, autorkę powieści „Ein Frauenhaar”. Małżeństwo miało szóstkę dzieci: Eberharda (1884-1945), Jesko (1885-1960), Wolfa (1887-1989), Giselę (1890-1893), Norę (1891-1956) oraz Evę (1897-1919). Prywatne życie Wolfganga, rozwód z Adelaidą oraz romans z nauczycielką Evy - Marią, pogorszyły jego relacje z synami co miało znaczący wpływ na upadek gospodarczy majątku. Po śmierci Wolfganga, Maria próbowała przejąć jego dożywotnie użytkowanie i odsunąć na bok synów męża. Ponieważ użyła do tego nielegalnych środków, w 1934 r. została skazana przez sąd we Wrocławiu na 2 i 3/4 roku więzienia, które odbyła w Jaworze.
Eberhard i Jesko w 1929 roku stali się spadkobiercami pałacu w Kamieniu, gdzie mieszkali wraz z żoną Jesko - Elfriedą (1892-1966). Pałac był wtedy w opłakanym stanie a okoliczne lasy bardzo przetrzebione. Wolf otrzymał rekompensatę pieniężną ponieważ wyemigrował do Brazylii. Podejmował różne prace, na przykład jako rolnik i właściciel kopalni diamentów. W 1948 roku założył tam rodzinę. Jeden z jego synów został znanym fotografem i do dziś uważany jest za pioniera antropologii wizualnej. Jesko po odbyciu służby wojskowej w stopniu porucznika rezerwy podczas I wojny światowej, również spędził wiele czasu za granicą, m.in. w Brazylii.
Córka Gisela zmarła w wieku 3 lat. Nora opuściła majątek po ślubie w 1914 roku. Eva natomiast w wieku 21 lat wyszła za mąż za kapitana morskiego, hrabiego Dankmara Beissel von Gymnich (1891-1976). Rok później zmarła w nieznanych okolicznościach w Lubece. Zapewne nikt nie przypuszczał, że szczątki młodej dziewczyny jako pierwsze wypełnią grobowiec na wzgórzu w pobliżu pałacu. Nikt również nie przypuszczał, że wydarzenia związane z wybuchem II wojny światowej sprawią, że epitafium na jej nagrobku stanie się jedyną pamiątką po rodzinie Puttkamerów jaka zachowa się w Kamieniu.
Od początku 1945 roku pałac stał się azylem dla pierwszych niemieckich uchodźców. Niestety już 5 grudnia Eberhard, Jesko i Elfrieda zostali aresztowani przez funkcjonariuszy UB z Sycowa i uwięzieni w „Villa Martha” (obecnie przedszkole), gdzie mieściła się siedziba NKWD i sowieckiego sztabu frontowego. Eberhard został zwolniony po 8 dniach w tragicznym stanie. Odnaleziony martwy 19 grudnia przez jednego z mieszkańców Kamienia w zdewastowanym pałacu, został owinięty w dywan i pochowany w prowizorycznym grobie na cmentarzu ewangelickim w Kamieniu. Elfrieda została uwolniona na początku lutego 1946 roku. Jesko pozostał w niewoli do 1951 roku. Zgodnie z instrukcjami Moskwy miał tam powoli ginąć w towarzystwie polskiej inteligencji. Uratowała go jego pasja. Prawdopodobnie przepustką do wolności stały się malowane przez niego portrety oficerów okupacyjnych. Następnie wyjechał do Hamburga gdzie zamieszkał z żoną i kontynuował swój zawód artysty, malarza i grafika. Zmarł 18 stycznia 1960 roku. Elfrieda odeszła 28 listopada 1966 roku.
Ciekawostką jest, że funkcjonariusze UB, którzy pobili Eberharda zginęli podczas wypadku w miejscowości Domasławice podczas podróży z Twardogóry do Sycowa uderzając w drzewo.
Jesko po latach spisał swoje wspomnienia z ostatnich dni w Kamieniu. Maszynopis został udostępniony przez jego rodzinę.
"18 grudnia 1944 roku cała wieś została ewakuowana. Ja z moją żoną, oraz mój brat Eberhard nie uciekaliśmy. Moja żona leżała chora w łóżku. Z 30 gospodarstw nikt nie pozostał oprócz jednej starej kobiety, która leżała sparaliżowana, jej córki oraz jednego starego rolnika. Przybyło do nas jeszcze pięcioro kobiet z ok. ośmiorgiem dzieci z Międzyborza. Oprócz tego przyszły do nas dwie staruszki z dorosłą córką, których wóz się połamał i które od trzech dni i nocy obozowały w śniegu. W ten sposób dom był pełny. Ta okoliczność, tyle kobiet i dzieci, uratowała nas od tego, że nasz położony poza wsią dom nie został spalony przez Sowietów.
23 stycznia 1944 r. przyszli pierwsi Rosjanie. Najpierw pozabierali nam wszystkie zegary i splądrowali cały dom. Od tego czasu odwiedzali nas co noc i dzień. Pewnego dnia w Kamieniu otrzymało kwaterunek ponad 100 Sowietów. W tym czasie kilka kobiet zostało zgwałconych przez radzieckich oficerów z bronią w ręce. Oczywiście każdy Rosjanin zabrał co chciał. Takie wizyty powtarzały się, aż do lata 1945 roku. Do czasu, gdy Polacy zajęli wolne gospodarstwa we wsi.
Od początku zorganizowaliśmy sobie nasze wspólne życie. Jedna z kobiet zajęła się kuchnią (dla około 20 osób), jedna ogrodem, inna znowu piekarnią czy też pralnią. Wiosną 1945 roku najbliższe pola zostały obsiane zbożem oraz obsadzone ziemniakami. W opuszczonych gospodarstwach znaleźliśmy wystarczająco dużo żywności. Zaopiekowaliśmy się bezpańskimi krowami. W garażu zrobiliśmy oborę. Podobnie zrobiliśmy ze świniami. Byliśmy jak na wyspie, całkowicie odcięci od świata.
Sowieci podczas wizyt odkryli, że byłem malarzem i zmusili mnie do malowania dużych obrazów Stalina. Raz zapłatą za usługę była żywa świnia. Musiałem portretować również radzieckiego komendanta z Międzyborza. Obraz był prawie gotowy. Postać nie miała jednak ucha. Gdy chciałem go skończyć i odebrać farby i sztalugi, znalazłem wszystko wyrzucone na gnojownik. Pewnego razu komendant kazał sobie uszyć z fioletowych i świecących zielonych ręczników oraz obrusów ołtarzowych wielkie balonowe spodnie z generalskimi lampasami. Do tego nosił damskie kapelusze. W takim stroju jeździł po okolicy na motorze.
W zamian za namalowanie portretu uzyskałem zgodę na wejście do apteki i zabranie potrzebnych leków. Razem ze mną przyszło wielu radzieckich żołnierzy, którym musiałem dawać lekarstwa przeciwko reumatyzmowi i innym chorobom. Pomimo tego, że się na tym nie znałem. Gdy w piwnicy znaleźli balon młodego wina, kazali najpierw go spróbować (czy to nie jest trucizna) a potem urządzili wielkie pijaństwo.
Moje kontakty z Rosjanami nie zawsze były przyjazne. Bardzo często przyjeżdżali do nas samochodem, kompletnie pijani. Napadali na kobiety, bili je do krwi i gwałcili. Czasami zabierali je na kilka dni ze sobą. Po każdej takiej wizycie dom wyglądał strasznie. W łóżkach w ramach dowcipu znajdowaliśmy łby zaszlachtowanych krów i jelita świń. Wszystko było umazane krwią. Pewnego dnia podpalili we wsi 16 opuszczonych, najlepszych gospodarstw. To tylko opis części tego co wyprawiali.
Jedna rzecz była jeszcze bardziej przykra. Po zajęciu terenu przez Sowietów, nocami do naszego domu przychodzili niemieccy żołnierze, którzy oddalili się od swoich oddziałów. Niektórzy z nich przeszli na piechotę po kilkaset kilometrów. Każdej nocy pukali do nas – ranni, zmarznięci, wygłodzeni. Oczywiście dawaliśmy im wszystko to co tylko mieliśmy. Przede wszystkim chcieli jednak uzyskać informację, gdzie są i jak iść na zachód. Z tych biedaków na pewno niewielu dotarło do ojczyzny. W lecie pogrzebaliśmy wielu, których znajdowaliśmy martwych.
Pod koniec sierpnia 1945 roku gospodarstwa zostały zajęte przez przybyłych tu Polaków. Wszystkie kobiety, które mieszkały z nami opuściły nas bo chciały dostać się do Niemiec. Podczas podróży zostały obrabowane z tego co jeszcze ze sobą miały. Ja z żoną oraz mój brat Eberhard zostaliśmy całkiem sami pomiędzy Polakami i nie mogliśmy się zdecydować na opuszczenie ojczyzny.
Zostaliśmy obrabowani do końca – Rosjanie zabrali nam prawie wszystkie krowy i świnie. Pozostałe zwierzęta zabrali nowi mieszkańcy wioski. Łącznie z naszym krótkowłosym jamnikiem (mieliśmy kiedyś hodowlę). Utrzymywaliśmy się biednie przy życiu. Zarabiałem malując portrety polskich urzędników
Gdy 5 grudnia 1945 roku wróciłem z Sycowa, w domu czekali funkcjonariusze UB. Zostaliśmy zamknięci w kuchni a potem zawiezieni do aresztu. Siedzieliśmy w ciemnej piwnicy bez okien, bez pryczy czy też koców. Bez jedzenia i przy 20 stopniowym mrozie siedzieliśmy tam około tygodnia.
Nocami ja i mój brat byliśmy wyciągani z celi i tak mocno bici pałkami, że wracaliśmy do nich na czworakach. W czasie tych tortur przykładano nam pistolet maszynowy do czoła. Po ośmiu dniach moja żona i ja trafiliśmy do wspólnej celi gdzie siedziało już 19 niemieckich mężczyzn. Moja żona musiała spać z nami wszystkimi. Jako ubikacja służyła kanka do mleka. Plaga wszy i pcheł była nie do wytrzymania.
Mojego brata Eberharda Polacy trzymali jeszcze trzy dni dłużej w zimnej piwnicy. Gdy wypuścili go był kompletnie przemrożony. Dodatkowo z powodu brutalnego traktowania nie mógł się poruszać. Z wielkim wysiłkiem dotarł jeszcze do splądrowanego domu. Zmarł 19 grudnia 1945 roku. Odnalazł go tam jeden z polskich mieszkańców wsi i pochował na pobliskim cmentarzu.
Moja żona została wypuszczona 2 lutego 1946 r. i przebywała jeszcze przez pewien czas w Sycowie i wyjechała unikając ponownego aresztowania.
Ja 4 lutego 1946 roku zostałem przetransportowany z innymi Niemcami do Wrocławia. W trakcie przesłuchań funkcjonariusze złamali mi lewe przedramię. Tygodniami męczyłem się z tym przedramieniem, które samemu prowizorycznie zaszynowałem. Wkońcu litościwy polski lekarz założył mi gips. Za to zrobiłem mu rysunek. We Wrocławiu byłem w więzieniu w Kleczkowie, gdzie trzymano 2-3 tysiące Niemców (cywili oraz żołnierzy). Przebywałem tam aż do 15 stycznia 1951 roku – z powodu przynależności do Volkssturmu.
Pobyt w więzieniu przetrzymałem tylko dla tego, że dzięki mojej pracy jako malarz załatwiałem sobie dodatkowe porcje chleba. Według moich szacunków w tym czasie zmarło w tym więzieniu około 80% Niemców – z powodu głodu, ale także zamęczonych i zabitych. Tylko dzięki mojej silnej woli i chęci zobaczenia się jeszcze z moją żoną przeżyłem te 5 lat. W tym czasie stworzyłem ponad 1000 portretów i rysunków. Wśród nich ogromne portrety rosyjskich dowódców, niezliczone plakaty propagandowe oraz plakaty do sztuk teatralnych. W więzieniu siedziało także mnóstwo Polaków – więźniów politycznych ale także kryminalistów. Uczciwie muszę przyznać, że wykształceni Polacy byli chętni do pomocy i przyjaźni. Często pomagali mi z żywnością. Odwdzięczałem się im rysunkami.
Do późnego lata 1946 roku nie miałem informacji od mojej żony. Nie wiedziałem czy żyje. Dzięki pomocy przyjaciela uzyskałem z nią kontakt. Dowiedziałem się, że po długich tułaczkach po obozach w Niemczech Wschodnich udała się jej ucieczka przez Góry Harzu, w mglistą noc, do Niemiec Zachodnich. Z przewodnikiem, który jak się później okazało zabił i obrabował wcześniej 8 niemieckich kobiet przy przeprowadzaniu ich przez granicę."
Powojenna rzeczywistość nie miała litości dla pałacu. Użytkowane były jedynie budynki gospodarcze, które pełniły funkcje mieszkalne. W latach 70. pałac został rozebrany. Jedynymi pozostałościami zachowanymi do dziś są fundamenty, studnia oraz słupy bramy wjazdowej. W pobliskim lesie rosną jeszcze stare drzewa owocowe, które tworzyły sad. Dzięki odnalezionym aluminiowym znacznikom zidentyfikowano odmiany jabłoni - ‘Reneta Baumanna’ i 'Piękna z Boskoop' oraz gruszy – ‘La Lectier’.
Opracowanie historyczne: Mateusz Zapart
na podstawie źródeł:
Gross Wartenberg Heimatblatt; 1960, Nr 2; s. 3
Gross Wartenberg Heimatblatt; 1967; Nr 1; s. 5
Geschichte des Geschlechts v. Puttkamer; s. 416-420
Korespondencja z Hans-Joachim v. Puttkamer z dnia 04.05.2024 r.
Potomek świadka wydarzeń (Woytas). Rozmowa z 05.05.2024 r.
Maszynopis Jesko v. Puttkamera, Hamburg, listopad 1956 r.